sobota, 11 lipca 2009

Lekko wstrząśnięci i lekko zmieszani

Oboje z koleżanką małżonką jesteśmy naprawdę słabi w temacie pt. „oszczędzanie”.I dlatego właśnie nasza chata wygląda tak jak wygląda. Tak się do tej pory składało,że wszystkie oszczędności zamiast np. na remont łazienki szły na wakacyjne wyjazdy. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Postanowiliśmy być rozważnymi, zapobiegliwymi i odpowiedzialnymi dorosłymi ludźmi.
Dlatego ostatnio zbieramy... pięciozłotówki.
Taaak wiem,że to nie obligacje ani lokata terminowa czy jednostki funduszu inwestycyjnego, ale od czegoś trzeba zacząć.
Zresztą mam wrażenie ,że przez kilka tygodni w skarbonce uzbierała się już całkiem niezła kwota. Chociaż nie mamy pojęcia jaka. Bo właśnie o to chodzi w zbieraniu pięciozłotówek. Pozbycie się z portmonetki jednej monety raz na jakiś czas specjalnie nie boli. Pięć złotych łatwiej wrzucić do skarbonki niż dychę. A dwie piątki to przecież tyle samo. A dwadzieścia piątek to już stówa. I tak dalej. Po dwóch latach może się okazać ,że uzbieraliśmy na niezłe wakacje.
A dlaczego o tym opowiadam? Już wyjaśniam.
Moja żona, która do tej pory była osobą spontaniczną i żyjącą chwilą ostatnio zmienia się w inna kobietę. Do kwestii przyszłego macierzyństwa podchodzi cholernie poważnie.
Na przykład przygotowała listę tego co będzie nam potrzebne zaraz po urodzeniu dzieciaków. Lista jest długa. Naprawdę długa. Szczegółowa. I długa. Dłuuuga jak jasna cholera.
I kosztowna.
No, na to pięciozłotówki nie wystarczą.
W każdym razie kiedy w czwartek byliśmy u ginekologa ten po dokładnym obejrzeniu obrazu na USG stwierdził,że co prawda jest trochę wcześnie na wyrokowanie,ale nie wyklucza ,że Jeżyki to dziewczynki. Trochę nas to zaskoczyło i dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę,że właściwie takiej ewentualności nie braliśmy pod uwagę.
Staraliśmy się nie nastawiać na żadną „konfigurację”. Jednak kiedy usłyszeliśmy słowa lekarza dotarło do nas,że trochę podświadomie już się nastawiliśmy na chłopca i dziewczynkę. A koleżanka małżonka stwierdziła,że nawet myślała o dwóch synach.
Oczywiście nie mieszkamy w Chinach i dwa „dziurawce” to żaden problem a raczej wprost przeciwnie :-))
Przecież zawsze mówiłem ,że łatwiej mi się dogadać z kobietami.
Aaaaa jednak.
Kiedy wracaliśmy do domu koleżanka małżonka była dziwnie milcząca i zadumana.
W końcu westchnęła.
- A wyobrażasz, co będzie jak będziemy musieli wyprawić dwa wesela?!
Ręce spociły mi się na kierownicy.
-Ty zbieraj lepiej te cholerne pięciozłotówki- mruknąłem- I zastanów się jak my przeżyjemy towarzystwo dwóch takich stworzeń porozumiewających się ultradźwiękami.
Taki dziewczęcy pisk jest dla mnie jednym z najbardziej irytujących dźwięków.
Oczami wyobraźni zobaczyłem siebie za dwadzieścia lat.
Lekko wyalienowany, prawie sześćdziesięciolatek o szklistym spojrzeniu. Otoczony babami. Niby szczęśliwy, ale jakby zagubiony we własnym domu :-))
Po prostu pan Bennett z „Dumy i Uprzedzenia” :-)))))
Oby tylko ten grany przez Donalda Sutherlanda z wersji kinowej. Bo ten przynajmniej miał w sobie trochę ikry ;-)))
Dwie dziewuchy. No, kto by pomyślał.
Inna sprawa,że ta diagnoza może się jeszcze zmienić kilkakrotnie więc nie ma co się nastawiać.

1 komentarz:

  1. Hej my z mężem tez nie braliśmy poid uwagę opcji dówch "dziurek":)))) - a jednak:)))
    Przy okazji ostatniej uroczystości rodzinnej w postaci chrzcin - stwierdziliśmy że lepiej wychodzimy na fakcie że mamy n bliźniaki niż dwójkę dzici rok po roku... bo każdą tego typu imprezkę odwalamy za jednym zamachem....dla nas lighcik - jedna impreza to nie dwie:)))) Gorzej dla gości - oni mają gorzej bo za jednym zamachem na 2 prezenty muszą wubulić:)))
    No i tak jadąc na te chrzciny też w aucie zresztą mój mąż rozmarzonym głosem.... A jakby nam się udało je za jednym zamachem wydać za mąż....:))))
    Przemyślenia mamy podobne:))))))))

    OdpowiedzUsuń