środa, 16 września 2009

Rykowisko

Dzisiaj w nocy nasz kochany husky postanowił otrzeć się o granicę śmierci testując naszą cierpliwość i wyrozumiałość.
Ostatnio nabrał irytującego zwyczaju budzenia mnie o dziwnych porach- najczęściej między piątą a szóstą rano. Bo on chce siku.
Robi to gnojek tak regularnie ,że i ja zacząłem tak wstawać co jest zupełnie bez sensu. Bo mnie się siku wcale nie chce i wychodzić nie muszę . Za to wiele satysfakcji daje mi gdy obudzę się przed nim i tarmosząc go za ucho mruczę złośliwie,że pora wstawać.
Zdarza mi się,że przed wyjściem do pracy zdążę posprzątać kuchnię, pozmywać, napisać posta, poczytać gazetę, zjeść śniadanie i wypić kawę. A potem jeszcze wziąć prysznic i jeszcze mieć masę czasu. W końcu jadę do pracy, do której przyjeżdżam o pół godziny za wcześnie i strażnik na portierni zaczyna na mnie patrzeć jak na jakiegoś pracoholika. Tym bardziej,że niestety często muszę pracować również w dni wolne.
Zresztą praca to ostatnio drażliwy temat więc wróćmy do wątku głównego.
Efekt porannego wstawania jest taki,że łażę ciągle niedospany i rozkojarzony i nawet podczas meczu siatkarzy walczących o złoto na Mistrzostwach Europy musiałem walczyć z opadającymi powiekami.
Katastrofa.
A jednak powoli się do tego przyzwyczaiłem.
Husky jednak są uparte i inteligentne. A nasz chyba postanowił napisać pracę doktorską na temat „Ludzka cierpliwość-jej granice i techniki ich przekraczania”.
Ponieważ wczoraj mieliśmy bardzo męczący dzień zarówno psychicznie jak i fizycznie a do tego doszła pewna bardzo przykra kwestia (pozwólcie ,że pisanie o niektórych sprawach, nie związanych bezpośrednio z „mamo- tato -cierzyństwem” jednak sobie tutaj podaruję) do łóżka położyliśmy się naprawdę zmordowani.
W pewnym momencie obudziło mnie lekkie szturchnięcie i jęknięcie żony:
-Wypuścisz go?
Rzeczywiście teraz usłyszałem psie marudzenie w przedpokoju. Pies stosował już trzeci stopień budzenia. Pierwszy to głośne „trzepanie się”. Drugi to głośne „westchnięcio- gwizdnięcia” przez nos. Teraz już „wizgał”.
Zwlokłem się z wyra i spojrzałem na zegarek. Było pięć po drugiej.
-Zwariował chyba. Porąbało tego psa.
No,ale skoro tak marudzi to pewnie wyjść musi.
Normalnie kiedy budzi mnie nad ranem to wypuszczam go swobodnie do ogrodu. Jednak o tej porze bałem się to zrobić bo za naszym potem na bank kręcą się jakieś sarenki a nie chciałem żeby gnojek uciekł.Bo gonienie wszystkiego co go się rusza to jego pasja życiowa.Obojętnie czy jest to łoś czy mucha.
Co było robić. Klapki na nogi , pies na smycz i idziemy.
On w podskokach a ja nieprzytomny, wkurzony i pełen żalu do życia, które mnie tak chłoszcze.
Takie przebudzenie po zaledwie dwóch godzinach snu to nie jest nic fajnego.
Noc jednak była całkiem przyjemna.
Potykając się o różne deski, profile, listwy i cegły przeszliśmy przez podjazd i weszliśmy do ogrodu.
Było całkiem ciepło. Niebo pełne gwiazd. Dawno nie było takiej widoczności. Pokontemplowałem chwilę gwiazdozbiory i drogę mleczną a kiedy wiaterek zaczął przewiewać piżamę zarządziłem odwrót do domu.
O dziwo pies podporządkował się bez dyskusji.
Nagle obaj usłyszeliśmy basowe beczenie. A więc zaczęło się rykowisko- pomyślałem. I już wiedziałem co tak podeskscytowało psa. Wcale nie o siku mu chodziło.
Po powrocie do domu zamknąłem drzwi balkonowe w pokoju, w którym sypia nasz haszczak. Miałem nadzieję,że kiedy odgłosy dobiegające z zewnątrz będą przytłumione to i on się jakoś wyluzuje.
Potem przyłożyłem głowę do poduszki i od razu zasnąłem.
Obudziło mnie histeryczne popiskiwanie na granicy skowytu.
Rzut oka na zegarek- druga dwadzieścia! Mam to w dupie- pomyślałem i przewróciłem się na drugi bok przykrywając głowę poduszką- ze świadomością , że i tak długo tak nie wytrzymam.
Prorok jaki czy co?
A jednak byłem twardy. Do wstania zmobilizowały mnie dopiero rozpaczliwe prośby koleżanki małżonki, która domagała się rozwiązania problemu.
O tak, miałem wiele pomysłów na jego rozwiązanie- wszystkie bardzo krwawe.
Pies jednak miał taką minę jakby naprawdę musiał wyjść. Poprzednio podekscytowany odgłosami rykowiska nie przyłożył się specjalnie do załatwienia swoich potrzeb fizjologicznych.
W obawie,że tym razem może chcieć nie tylko siku sięgnąłem po smycz i poczłapałem do wyjścia.
Słuchając godowych nawoływań byków i patrząc jakie wrażenie robiły na psie widziałem już,że noc lekka nie będzie.
Nie było sensu ciągnąć go do domu tylko po to żeby znowu mieć pobudkę za kwadrans. Tym bardziej,że cały czas słyszał ujadanie naszej suki, która noce spędza w budzie na dworze. Ona trzyma się domu więc nie ma potrzeby ani jej uwiązywać ani zabierać na noc do chałupy.
Uwiązuję ją tylko wtedy jak przyjeżdża hydraulik bo facet boi się psów. Tym razem w tym miejscu uwiązałem husky'ego i poszedłem spać. A niech się w ogrodzie awanturuje do woli.
Znowu zasnąłem prawie natychmiast.
Tyle,że teraz śniły mi się nasze szczekające psy. We śnie chodziłem sprawdzić czy, któremuś się coś nie stało, czy haszczak nie zaplątał się w linkę itd.
Kolejne przebudzenie nastąpiło o czwartej. Pies skowyczał tak rozpaczliwie,że byłem pewien,że coś mu się stało.
Chwyciłem latarkę i pognałem do ogrodu.
Oczywiście nic się nie stało. Po prostu był sfrustrowany,że „sarenki są tak blisko a on nie może ich gonić”.
A wierzcie mi- husky potrafi wyrażać frustrację.
Wydaje wtedy irytujące dźwięki od których człowiek dostaje szczękościsku a oczy przesłanie czerwona mgiełka.
A więc pomysł z nocowaniem w ogrodzie nie zadziałał.
Zrezygnowany zaciągnąłem wyrywającego się psa do domu i kazałem położyć się pod stołem w kuchni. Klnąc cicho pod nosem powlokłem się do sypialni.
Pospałem do szóstej.
Kolejna pobudka.
Było już jasno i na dworze się uspokoiło więc uznałem,że mogę psa puścić luzem.
Wypuszczając go do ogrodu miałem ogromną ochotę wymierzyć mu kopa w zadek. Jakoś się jednak powstrzymałem.
Teraz nie miałem już nawet siły kląć.
Padłem jak kłoda na łóżko, wtuliłem twarz w poduszkę i łykając łzy próbowałem zasnąć.
Boże! Czy z dziećmi będzie tak samo?!
Nie dostałem odpowiedzi na to pytanie- więc zasnąłem.
Godzinę później obudził mnie dobijający się do drzwi majster.
Gość nigdy się nie dowie jak blisko był śmierci w ten piękny, słoneczny,wrześniowy poranek.
Spojrzałem przez okno na podwórko.
Pies spał smacznie- zwinięty w kłębek.
Uchyliłem okno i krzyknąłem:
-Eeeee tyyyy, a siku nie chcesz!!!
Poderwał się i zatoczył dookoła nieprzytomnym wzrokiem.
Z mojego gardła wydobył się złośliwy chichot.

1 komentarz:

  1. Hmmmm ja myślę że ten wasz haszczak to bardzo mądry egzemplarz jest.... Wiedząc o nadchodzących cipetkach trenuje przyszłego tatusia w nocnym wstawaniu:)
    W końcu trening czyni mistrza!!!!:)))))

    OdpowiedzUsuń