piątek, 9 października 2009

Skazany na...


Wczoraj zadzwonił do mnie majster i poinformował (!), że przez kilka dni nie było go pod telefonem. Muszę przyznać,że nie bardzo wiedziałem jak zareagować.
Otóż tydzień temu, kiedy widzieliśmy się ostatni raz, wręczyłem mu kartkę z listą zastrzeżeń do wykonanych robót oraz listę prac, które mają być wykonane do końca tego tygodnia.
Gość kartkę wziął i powiedział,że w sobotę przywiezie glazurnika żeby dokończył łazienkę.
Potrafię być cierpliwy więc w sobotę dopiero o 16.00 zadzwoniłem do niego z pytaniem czy jeszcze mam na niego czekać czy może mogę się wreszcie zająć swoimi sprawami.
Majster zdumiony odparł,że „o co mi chodzi przecież glazurnik do pana pojechał”.
Myślę sobie- stary jestem, starej muzyki słucham to i może zapomniałem ,że ktoś mi się po domu kręci.
A jednak nie. Nikogo. Spokój i cisza. Wreszcie.
Jednak według majstra robota u mnie aż wre a „glazurnik rano wziął samochód i do Pana pojechał”.
No i dyskutuj tu z takim.
Odpuściłem bo naprawdę nie chciałem się denerwować.
W poniedziałek przyjechał tylko glazurnik.
We wtorek przyjechali razem z panem od gładzi.
Trochę się uspokoiłem, bo co prawda w żółwim tempie,ale robota jakoś się posuwała.
Koło południa przyjechali fachowcy od kominków i drapiąc się w głowy zaczęli oglądać coś co zdaniem mojego majstra było „murowanym katafalkiem pod kominek”. Specjalnie jeździł do salonu z kominkami mierzyć konkretny model żeby wszystko było jak należy.
Nie było.
Katafalk nadawał się do rozbiórki.
Wtedy zacząłem do niego wydzwaniać. Jednak bezskutecznie.
I tak doszło do krótkiej rozmowy, po której opadły mi ręce.
-Nie wie pan gdzie się szef podziewa?-spytałem glazurnika
-To inwestor nie wie gdzie się mój szef podziewa?-odparł glazurnik
-No nieee...-odparł inwestor dodając jeszcze w myślach powszechnie znane i stosowane słowo na „k”.
-Majster do sanatorium pojechał. To pan nie wie?
Zatkało mnie. Nie wiedziałem czy zacząć się ciskać czy może usiąść i rozpłakać. Na wszelki wypadek wolałem zrobić to na osobności. Odwróciłem się więc na pięcie i klnąc pod nosem pomaszerowałem do pokoju.
Toż to skrzyżowanie Barei i Monty Pythona! Co za koleś! Co za fantazja!
Doceniałem jego brawurowy styl, jednak jako inwestor, na którego naciska „nadinwestor” (czyli koleżanka małżonka) wpadłem w panikę.
Byłem zdezorientowany tak jakbym właśnie obudził się z głębokiego snu.
Podobnie mogłoby wglądać przebudzenie ładnego chłopca po pierwszej nocy spędzonej w więzieniu. W celi pełnej wielkich i mięsistych recydywistów.
Takie przebudzenie, po którym masz nadzieję,że większość z tego co pamiętasz z nocy, to był sen. Próbujesz udawać, że nic się nie stało.
Tylko tak strasznie dupa boli.
W amerykańskich filmach akcji po takiej przygodzie młodzian idzie rozmawiać z przywódcą więziennego gangu i potem następuje ciąg brutalnych scen , w których gwałciciele ponoszą surową karę. A potem jest happy end czyli pewnego słonecznego dnia otwiera się brama więzienia i....
W tych ciut bardziej ambitnych produkcjach piękny młodzieniec zapuszcza brodę, zaczyna biegać po spacerniaku, ćwiczyć na siłowni i na jakimś kamieniu ostrzyć ukradzioną ze stołówki łyżkę.
Kiedy łyżka jest już ostra jak brzytwa, mięśnie chłopaka twarde jak stal a zarost doda bohaterowi powagi, na ekranie pojawia się napis „7 lat później”.
A potem następuje wspomniany wcześniej ciąg brutalnych i krwawych scen.
Zawsze wolałem kino ciut bardziej ambitne.
Przez dwa dni w pocie czoła pracowałem młotem i przecinakiem nad rozbiórką „katafalku”.
Nasz majster uwielbia drobiazgowe rozliczenia robót.
Nie pisze na kartce „postawienie ścianki działowej-600 złotych”.
Tylko przedstawia listę typu „przykręcenie stelażu, wsadzenie wełny, przyklejenie folii, przykręcenie płyty, szpachlowanie, gładzenie, sprzątanie, wyniesienie gruzu itd”.
Oczywiście każda z czynności jest osobno wyceniona. A stawki... szkoda gadać.
Jednak to obosieczna broń.
Kiedy w pocie czoła przechodziłem przez fazę „główny bohater nabiera krzepy waląc młotem w ścianę” przyszedł do mnie glazurnik.
Popatrzył, pokiwał głową i mruknął:
-Co, policzy pan sobie za to? Tak jak majster? Kucie, wynoszenie gruzu, sprzątanie...
-A tak, właśnie trafił pan w sedno- uśmiechnął się piękny młodzian, który już jakiś czas temu wpadł na ten pomysł i właśnie, w myślach,ostrzył łyżkę na kamieniu.
A największą radość przy tej pracy sprawiło mi odkrycie,że w katafalku i ścianie za nim było zamurowane kilkanaście petów.
Budowlańcy mają taki dziwny zwyczaj,że wciskają je między cegły a potem zatynkowują. Kilkakrotnie zwracaliśmy majstrowi na to uwagę.
Teraz uśmiechałem się w myślach, wyobrażając sobie minę majstra, kiedy przedstawię mu mój cennik za wykonane prace:
„No to za prace rozbiórkowe, zmarnowane materiały, sprzątanie i wynoszenie gruzu potrącę panu z wypłaty tyle i tyle.”
Potem spojrzę mu głęboko w oczy i dodam:
„ A za usuwanie petów ze ściany policzę sobie...”
I wtedy zza chmur wyjdzie słońce, zagra patetyczna muzyka a brama więzienia powoli, ze zgrzytem, zacznie się otwierać.

1 komentarz:

  1. czy to nie powtorka z ... jak to sie nazywa chyba: PRL??? bo w kraju tu patrz :kapitalistycznym, gdzie klient nasz pan... takie rzeczy sie nie zdarzają hihihi no chyba ze w TV klamią na maxa...
    co do majstra... och rachunek wystawcie mu sowity hihiihi, coby na koniec remontu zamiast płacz nad niebotyczną kwotą wyszło takie od niechcenia - "luz, dalismy spokojnie rade, jeszcze dziewczynkom do becikowego dodamy ;)"

    OdpowiedzUsuń