piątek, 30 października 2009

Majster, Frankenstein i inne potwory

Właśnie postanowiłem ,że kończę pisać o remoncie. Nie o tym miał być ten blog a przez nieuczciwego wykonawcę temat remontowy zdominował moją pisaninę.
Nie oznacza to,że już nigdy, przenigdy nic nie skrobnę,ale będę się hamował.
Wystarczy,że przez majstra nie mogę w spokoju skupić na tym niesamowitym czasie czasie-oczekiwania i kładzenia dłoni na brzuchu i wyczuwania ruchów naszych córek.
Może strzelam sobie trochę samobója, bo temat majstra jest wdzięczny i ciągle mam o czym pisać.
czas pokaże.
A więc na razie tylko krótkie sprawozdanie w telegraficznym skrócie:
Przedwczoraj odbyłem trzy rozmowy z majstrem-w tym dwie telefoniczne zakończone rzucaniem mięchem oraz słuchawką.Wczoraj dzień rozpocząłem od kontynuowania tej przemiłej konwersacji.
Chociaż właściwie były to moje monologi. głośne, napastliwe, bezkompromisowe na granicy chamstwa i arogancji.
zazwyczaj kiedy mnie tak poniesie mam moralniaka. Tym razem się nie pojawił więc rozumiem ,że również moja podświadomość popiera ten nowy bardzo dynamiczny styl komunikacji.
Koleżanka małżonka mówi ,że świetnie mi zrobiły te miesiące współpracy z majstrem.
-No, mój drogi już nie jesteś Simbą!. Teraz jesteś Simbą mutantem!
-Takim ze zrogowaciałą skórą, kostnymi naroślami na grzbiecie i łuskami na czaszce?
-Noooo
A więc majster wyhodował potwora.
Kiedy po porannej konfrontacji pojechałem do pracy nie mogłem się uspokoić przez kilka godzin. Miałem problemy z koncentracją, a w myślach ciągle kontynuowałem tę rozmowę.
Ponieważ dyskusję mieliśmy kontynuować po moim powrocie z pracy, w drodze powrotnej łyknąłem trzy perseny forte(tak przy okazji to może spółka Lek S.A. chciałaby sponsorować moja pisaninę?).
Usiedliśmy w trójkę z majstrem przy stole i dyskutowaliśmy trzy godziny.
To znaczy on próbował dyskutować, i odpowiadać na nasze zarzuty.
Poszło mu słabo. W końcu zrezygnowany westchnął:
-Tak właściwie to macie państwo rację. Z inwestorem nie ma co dyskutować bo takie jego prawo żeby mnie kopnąć w dupę i pogonić. I nawet nie mogę mieć pretensji.
Najwyraźniej moja furia też zrobiła na nim wrażenie. Szczególnie to,że nie osłabła przez kilka dni.
Bo normalnie to ja nawet obrazić się porządnie nie umiem.Kilka minut po kłótni z koleżanką małżonką już próbuję załagodzić sytuację. Nawet jeżeli jestem święcie przekonany ,że to była jej wina i generalnie mam się za poszkodowanego.
W każdym razie nawet majster stwierdził,że coś musi być na rzeczy bo do tej pory zachowywałem się zdecydowanie inaczej i chyba mu się za dużo nazbierało.
Może i rzeczywiście taki uniwerek asertywności przyda mi się w życiu, ale z drugiej strony nie chcę by Dzieci Frankensteina miały za ojca Doktora Jekylla i Pana Hyda.
Coś za dużo tych bohaterów "zbiorowej wyobraźni" robi się w naszej rodzinie.
I tylko przyszła mama Jeżynek nie dorobiła się nowej, mrocznej ksywy.
W dalszym ciągu mówię do niej pieszczotliwie "Moje Okapi".
Bo ona nie znosi jak próbuję z innymi zwierzakami.
Za "Żabkę" burczy a za "Misiaczka" mogę zarobić z kopa.
"Okapi" okazało się w końcu rozsądnym kompromisem.
Na razie wstydzę się przyznać Wam jakim zwierzakiem jest Garbaty.
Bo czy ktoś widział garbatego...
Eeee, jeszcze nie czas na taka szczerość.
Musimy poznać się ciut lepiej.
No, chyba,że ktoś spróbuje zgadnąć :-)
Przewiduję nagrodę w tym konkursie :-))))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz