piątek, 16 października 2009

Z pamiętnika kuzyna Hioba cz. 3

Kiedy usłyszałem o konieczności dokupienia fugi ręce mi opadły.Zdjąłem kurtkę, umyłem ręce i usiadłem w przy stole w naszej zastawionej kartonami kuchni.
Moja ukochana żona podała mi talerz pysznej zupy ogórkowej a potem zaczęła opowiadać jak to jeden z hydraulików obraził się na nią,że ośmieliła mu się zwrócić kilka razy uwagę. Skończyło się pyskówką-głównie w jego wykonaniu. w końcu fachowiec wyszedł z domu głośno mówiąc,że ma już dosyć roboty w tym domu.
Miał szczęście, biedny wrażliwiec, że nie było mnie przy tym bo trochę mu się nazbierało.
To klasyczny typ w stylu:
-A po co panu głowa?
-Jak to? Jem niom!
Za każdym razem kiedy zwracam mu uwagę,że powinien coś poprawić albo zrobić inaczej odpowiada, że "się nie da".
A jednak jakoś zawsze się okazuje,że jednak "się da".
Matoł wszystko robi tak jak mu najwygodniej-o nic nie pytając.
Na przykład cały pęk rur poprowadził w miejscu, w którym kiedyś kiedy będę bogatym człowiekiem zamierzam zrobić wejście do sauny.
I teraz co? Wszystko przestawiać? W sumie powinien,ale ja już nie mam siły z nim rozmawiać.
Słuchałem opowieści żony i próbowałem jeść zupę, ale jakoś mi nie szło.
W końcu patrząc w talerz westchnąłem:
-Wiesz co? Jestem strasznie głodny,ale nie mam siły jeść.
-Biedactwo! Nakarmić cię?-zaproponowała najlepsza z żon.
-Dzięki,ale nie chodzi oto,że nie mam siły machać łyżką. Ja już nie mam siły przełykać.
A jednak jakoś się udało i... jazda do szkoły rodzenia.
Ostatnie zajęcia. Ufff... naprawdę się cieszę, że to już koniec. Naprawdę sporo ciekawych rzeczy się tam dowiedzieliśmy, ale trzy wieczory w tygodniu to ciut za dużo przy moim trybie życia.
Chociaż z drugiej trony trochę żal bo atmosfera fajna, ludzie sympatyczni i... jakoś tak raźniej w grupie.
Do człowieka wreszcie dociera,że nie on pierwszy, nie ostatni, nie jedyny i tak dalej.
Na pożegnanie dostaliśmy zadanie "wizualizacji pociech". Dziewczyny wypięły brzuchy a faceci chwycili w ręce flamastry i oddali się radości tworzenia.
Lub mękom twórczym.
Ja niestety tym drugim- ponieważ koleżanka małżonka posmarowała wcześniej bebzunek kremem i ni cholery nic nie mogłem narysować.
No i oczywiście wszyscy mieli ubaw z Garbatego.
Zaczynam się przyzwyczajać. Pieprzony życiowy klaun.
Żona do teraz mi dokucza,że "dziewczynki nie zapomną mi tego,że narysowałem je łyse i garbate".
To potwarz! Tylko łyse.
No co? Taka wizja artystyczna.
Koniec narzekania. To ostatnia część "kwękającej trylogii".
A tak przy okazji przypomina mi się powiedzenie o tym,iż "co nas nie zabije czyni nas mocniejszymi".
Jeżeli to prawda to kiedy to wszystko się skończy pewnie będę potrafił kręcić kulki z diamentów tak jakby były z chleba ;-))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz