niedziela, 14 czerwca 2009

Stan permanentnego niewyspania

W dalszym ciągu jakoś nie mogę wygrzebać się z przeziębienia. A jak człowiek kiepsko się czuje to zapewne trochę przynudza?
W każdym razie razem z moim katarem wróciliśmy z wygnania na sofę. I tu niespodzianka. Wyznaliśmy sobie szczerze (oczywiście z małżonką a nie z katarem),że dawno nie spało nam się tak dobrze jak podczas tej przymusowej kwarantanny. Wreszcie wyspani i wypoczęci.
Za to dzisiaj rano obudziłem się zmaltretowany jak rzadko.
Czuję się jakbym przez całą noc pracował ciężko fizycznie. Pewnie dlatego,że chyba z milion razy przewracałem się na prawy bok a budziłem na wznak.
Pozycja na boku to ta jedyna , w której nie chrapię a bok musiał być lewy żebym nie „chuchał zarazkami” na moja zdrowszą połówkę.
Tak bardzo się starałem a moje wysiłki były tak daremne,że czuję się jakbym spał w wirówce.
Dzisiaj jednak nikt mnie w nocy nie pobił.
Nie to żebym się skarżył,ale czasami kiedy zdesperowana koleżanka małżonka nie radzi sobie z moimi nocnymi koncertami sięga po drastyczne metody. Oczywiście uczciwie muszę przyznać,że zaczyna od „miękkiej retoryki”-klepania po ramieniu, szeptania do ucha „kochanie..., kochanie- nie chrap” czy prób samodzielnego przewrócenia mnie na wyżej wspomniany bok.
Tyle,że ja zazwyczaj jestem odporny na tę retorykę. I to nie z braku dobrej woli. Często rano nie mam pojęcia o tym co działo się w nocy. Nawet wtedy gdy koleżanka małżonka w swojej desperacji sięga po mocniejsze argumenty.
Najczęściej dopiero jej poranne opowieści o tym jak strasznie chrapałem i jak ona bardzo starała się mnie spacyfikować wyjaśniają mi dlaczego tak bolą mnie plecy. Plecy mają taką dziwną właściwość. Nabierają jej po tym jak ktoś kilkakrotnie przyłoży w nie kolanem.
Czy wspominałem już ,że wcale się nie skarżę?
No właśnie. A czemu miał służyć ten przydługi wstęp?
Generalnie wyjaśnieniu tego jak ważna jest dla mnie kwestia solidnego snu i jak rzadko mam okazję się delektować uczuciem solidnego wyspania.
W kwestii posiadania dzieci zawsze przerażała mnie jedna rzecz. Nie odpowiedzialność czy zasrane pieluchy tylko... brak snu.
Nie jestem specjalnym śpiochem,ale pospać lubię. A na brak snu jestem bardzo słabo odporny. Już od dzieciństwa nienawidziłem wstawania o jakiś barbarzyńskich porach typu czwarta nad ranem. I nie miało znaczenia,że wstać trzeba było by zdążyć na pociąg, którym wybieraliśmy się na jakąś fantastyczną wycieczkę. Naprawdę nieważne było,że to wstawanie oznaczało atrakcyjny wyjazd czy jakaś inna fajną atrakcję. Po prostu dźwięk budzika powodował,że wstawałem wściekły, nienawidzący świata i od razu w głębokiej czarnej depresji.
Dlatego właśnie przez wiele lat myśl o posiadaniu potomstwa tak mnie przerażała.
Teraz wychodzę z założenia,że co ma być to będzie. Jak nie będzie wyjścia to po prostu trzeba będzie jakoś sobie poradzić i przetrwać.
Ale trochę się tym martwię. Kobiety mają chyba trochę lepiej bo w organizmie matki zachodzą tak wielkie zmiany,że podobno potrzebuje znacznie mniej snu niż normalnie. Ciekawe czy to prawda?
Jak chyba nie mogę liczyć na takie miłosierne „wspomaganie” ze strony natury?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz