W czwartek po powrocie do domu stanąłem przed skomplikowanym problemem logistycznym.
Ponieważ przed 8.00 musiałem stawić się w sklepie z materiałami budowlanymi, o 8.00 musiałem być w pracy a koleżanka małżonka o 10.15 u lekarza.
Po gruntownym przeanalizowaniu sytuacji zdecydowałem,że czas podarować sobie trochę zdrowia. A więc przesiadam się na rowerek!
nastawiłem budzik i w kimę.
Wstałem przed siódmą- szybkie śniadanko, ciuchy na zmianę do plecaka i na siodełko. Potem pół godzinki ostrego pedałowania i zdziwione spojrzenie pana w sklepie, który niezbyt często ma najwyraźniej okazję przyjmować harmonię gotówki od zdyszanego,zlanego potem i czerwonego z wysiłku gościa. Potem na rower i do pracy.
Całkiem miła jazda. gratulowałem sobie,że zamiast górala tym razem zdecydowałem się na szosową "kolarzówę". W ubiegłym roku reanimowałem ten prawie zabytkowy rower,ale jakoś nie było okazji pojeździć.
no ,ale teraz poezja. Trochę się tylko martwiłem czy wiekowe opony nie rozsypia mi się po drodze. A jednak wytrzymały. Nawet wtedy gdy jakiś debil wyjechał mi z bocznej drogi i musiałem ostro hamować. Naprawdę ostro. Gostek najwyraźniej bał się,że będzie musiał się potem wlec za rowerzystą więc za wszelka cenę chciał zdążyć. Tyle,że nie docenił mojej prędkości :-) przy hamowaniu od razu zablokowało mi tylne koło- gładka, wyścigowa, szosowa opona od razu wpadła w poślizg i zaczęło mnie stawiać bokiem,ale jakoś udało mi się nie wjechać w tył samochodu prowadzonego przez tego pełnego wyobraźni pana. za to udało mi się go wyprzedzić co dało mi wiele satysfakcji :-))) Takiej typowo męskiej- pełnej testosteronu i adrenaliny.
Potem w końcu i tak mnie minął, ale czułem się moralnym zwycięzcą ;-)
W końcu zmachany dotarłem do pracy.
Zmęczony,ale zadowolony,że dzięki mojemu hartowi ducha i ciała udało się wszystko załatwić.
Spokój prysł 20 minut później kiedy odebrałem telefon od koleżanki małżonki, która spytała mnie czy nie wiem dlaczego jeszcze nie pojawił się nikt z naszej ekipy remontowo budowlanej.
Kiedy zatelefonowałem do szefa naszych mistrzów kielni i młotka ten wyraził zdziwienie zaistniałą sytuacją i dodał,że nie może dodzwonić się do "chłopaków".
Jak się później okazało "chłopaki" zaspali i teraz nie ma komu odebrać zamówionego transportu i trzeba wszystko przełożyć na przyszły tydzień.
To ja tu do k...urwanego kubka tłukę się na starym zdezelowanym rowerze, po nocy i prawie w deszczu(no, nie padał ,ale mógł nie?).
Nabrałem ochoty na , jak mawia pewien mój znajomy "przejście z chłopakami na ty". W jego wykonaniu brzmi to zazwyczaj "ty ch....u".
A jednak tego nie zrobiłem. Jestem z siebie bardzo dumny.
Mam nadzieję,że Jeżyki będą równie opanowane jak ja.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz