piątek, 26 czerwca 2009

Unplugged... czyli bez prądu trochę niewesoło

W związku z naszym remontem mam tyle roboty,ze jeszcze nie zdążyłem wypróbować mojej ulubionej desuni. A wszystko to dla przyszłych pokoleń, które pewnie i tak nie docenią.
Chociaż ja doceniam i pamiętam z dzieciństwa jakim świętem było dla mnie zobaczenie taty, który ciągnął dwa etaty i jeszcze jakieś prace zlecone bo z pensji nauczycielskiej nie dało się związać końca z końcem.
W każdym razie wczorajszy dzień był lekko podłamujący. Rano przyszedł majster i powiedział,że trzeba pilnie zamówić materiały za kilka tysięcy. I to natychmiast bo jutro(czyli dzisiaj) cała robota stanie.Bardzo śmieszne-oczywiście jest to tradycyjna dla fachowców sytuacja, której nie da się przewidzieć z kilkudniowym wyprzedzeniem.
no trudno jak trzeba to trzeba. Zaraz po robocie pojechaliśmy wyczyścić konto z oszczędności koleżanki małżonki. Zadowolony, ze zachomikowana przez tę zaradna kobietę kwota okazała się (prawie) wystarczająca wsiadłem do samochodu i przekręciłem kluczyk w stacyjce... Przekręciłem drugi raz. Potem trzeci...
Jasny gwint, padł akumulator. Zdarzyło mu się to już ze dwa razy kiedy w powietrzu było dużo wilgoci.
Patrzę na zegarek-16.30 a sklep z materiałami budowlanymi czynny do piątej.Jak nie zapłacę to rano materiały nie przyjadą i cały misterny plan w piz....u.
No to wysiadam i rozglądam się po parkingu wypatrując kogoś kto pomoże mi odpalić samochód "na pych" (tak wiem, wiem,że nie powinienem tego robić bo szkoda katalizatora). Jak na złość widzę tylko garbatego staruszka i jakiegoś nawalonego żulika. tego lepiej o pomoc nie prosić bo jak się coś stanie to policja stwierdzi ,że napęd pojazdu był nietrzeźwy i jeszcze kłopoty będą.
I nagle cud! Podjeżdża beemka, wysiada chłopak o wyglądzie dresiarza, oferuje pomoc i wyciąga kable z bagażnika. Czyżby bóg jednak istniał?
Podłączam kable do swojego akumulatora i podaję gościowi zaznaczając, że "ten czerwony to plus".
Po chwili okazuje się,że tym bogiem to jednak nic nie wiadomo bo albo facet pomylił bieguny,albo z jakiejś innej przyczyny tryskają iskry, mój akumulator zaczyna dymić i wypływa z niego kwas.
Nooo, fantastycznie! o takim popołudniu po prostu marzyłem.
teraz już wiem,że do sklepu nie zdążę.
Mojemu niedoszłemu zbawcy te z elektryka padła.
Próbujemy odpalić jego BMW na pych,ale nic z tego.
Dopiero przy pomocy trzech małolatów jakoś się udaje.
Teraz pytanie co z nasza bryką. Trochę boję się ją odpalać bo akumulator wygląda jakby przeszedł ciężki ostrzał artyleryjski.
Ale moi nowi pomocnicy (na oko 13-14 lat) mówią żebym się nie wygłupiał tylko wsiadał a oni popchną "i git będzie tylko potem musi pan kupić nam dwa kilogramy truskawek".
Cena nie jest wygórowana a do domu trzeba jakoś wrócić. Więc próbujemy i....TADAAAM udało się! Silnik mruczy dodającym otuchy basem.
Chłopaki mówią,żebym się z truskawkami nie wygłupiał tylko dał 6 złotych bo kilogram jest za 3 zyle.Daję im cała dychę bo dali gwarancję ,że od teraz "samochodzik będzie chodził idealnie bo usunęli ustereczkę".
Mimo wszystko po drodze do domu zajeżdżam do znajomego mechanika, który sprzedaje mi spod lady "nowiućki akumulator, który według jakiegoś głąba był zepsuty a pewnie po prostu ładowania nie miał". Cokolwiek to oznacza, zamiast trzech stów kosztuje stówę a akumulator nóweczka.
Uff. teraz jeszcze pozostaje sprawa sklepu budowlanego.
Ale o tym, jak w mediach komercyjnych, w następnym odcinku :-)

1 komentarz:

  1. Ojjj no i urwałeś tak jak w serialu w najciekawszym momencie... :/

    OdpowiedzUsuń