wtorek, 19 maja 2009

No i g.... wpadło w wentylator.

Ustaliliśmy z koleżanką małżonką, że po dzisiejszym USG wreszcie pozwolimy przyszłym dziadkom poinformować resztę rodziny. Przyszła babcia najwyraźniej była zwarta i gotowa w blokach. Ledwie od nich wyjechaliśmy a rozdzwoniły się telefony z gratulacjami. No to-SHOW TIME.
Wcześniej nie chcieliśmy nic mówić bo lekarze ciągle nam mówili,że jeszcze może być różnie, żeby się nie nastawiać itd.
Ale największy dym przed nami. Kwestia chrztu. To dopiero będzie ferment.
No bo... raczej nie przewidujemy.
Delikatnie mówiąc nie jesteśmy zbyt religijni. A właściwie to wcale. No i jeszcze te twory dr Frankensteina. Właściwie to zdecydowana postawa naszego kościoła jest nam na rękę.mamy argument dla rodziny czemu nie chcemy. Oni sami nie chcą chrzcić dzieci z in vitro. Pewnie wszystko zależy od tego na jakiego księdza się trafi. Jeżeli na mądrego to nie będzie się wygłupiał.
Tyle,że znalezienie takiego nie jest łatwa sprawą. Przekonaliśmy się o tym kiedy znajomi,którzy znają nasza podejście do wiary poprosili nas o zostanie rodzicami chrzestnymi.
Brak wiary to jedno, ale usilne starania kościoła o zrobienie z nas radykalnych antyklerykałów to zupełnie inna sprawa.
My możemy się z tego śmiać, ale naprawdę współczuję rodzicom, którzy są religijni a mają dzieciaki z in vitro. Ci to dopiero musza mieć dylematy.
Bo żeby nie było niedomówień-ja naprawde nie mam nic przeciwko ludziom religijnym i samej religii. Ale tego samego oczekuję z drugiej strony.
O rany to temat rzeka a ja jetem już trochę zmęczony. Jeszcze do tego wrócę.
ps.
A dzieciaki i tak zrobią w przyszłości co chcą. Ja ich wybór uszanuję.
(no chyb,że któreś wyjedzie mi z pomysłem seminarium ;-)))-"apoookalipsa", że zacytuję panią Frał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz