sobota, 23 maja 2009

Tym razem trochę na poważnie

W naszych rozmowach powraca kwestia tego czy dzieciaki powinny wiedzieć, że są z in vitro. Oboje się zgadzamy,że tak. Również zgodnie uważamy,że nie ma co z tego robić jakiegoś specjalnego "halo" pod tytułem "Drogie dziatki usiądźcie przy rodzicach.Jesteście już wystarczająco duże by się o czymś dowiedzieć. Otóż prawda o was jest następująca......".
Mam zresztą wrażenie,że te rozmowy są czysto akademickie bo będzie jak ma być. Zresztą moim zdaniem koleżanka małżonka przywiązuje do tej kwestii zbyt dużą wagę. Bo w końcu mówimy o kwestii poczęcia. Nie przypominam sobie by jako dziecko (a nawet i później) specjalnie pasjonowało mnie gdzie i kiedy zostałem poczęty. A żeby jeszcze o to pytać rodziców? Nie było mowy.
Inna sprawa, ,że jeżeli nasze bachorki odziedziczą geny żony to będą znacznie bardziej bezpośrednie niż ja. Oj nasłucham się ja pewnie na wywiadówkach.
Ale wracając do tematu, to owszem nie ma co ukrywać "próbówkowej" kwestii bo i tak zawsze znajdzie się ktoś "życzliwy" kto dzieciaki uświadomi.A chyba lepiej,żeby się o tym dowiedziały od rodziców, w odpowiedniej formie, niż wróciły z podwórka z płaczem bo ktoś im "wytłumaczył ,że są odmieńcami".
Tylko tak naprawdę jaka właściwie jest różnica w tym czy nowe pokolenie zostało poczęte w łóżku, lesie, stodole, na kuchennym stole czy....szkiełku?
Nie dajmy się zwariować.
Gdyby nie ta cała medialna rozpierducha rozpętana przez ograniczonych, nieodpowiedzialnych i megalomańskich polityków nikt by się in vitro specjalnie nie interesował (oczywiście poza bezpośrednio zainteresowanymi).
Z drugiej strony dzięki temu zamieszaniu ludzie mają większą świadomość tego co to jest.I nawet mój dziadek, który jest mocno religijny i w wielu kwestiach mamy różne zdanie, kiedy dowiedział się o in vitro tylko pokiwał głową i zaproponował pomoc finansową.
Zresztą w tych naszych "prokreacyjnych" staraniach spotkaliśmy się z taką ilością pozytywnych emocji i działań ze strony różnych ludzi-nie tylko rodziny- że aż mi się cieplej na sercu robi.
A i przyjaciele sprawdzili się w potrzebie. Choćby wtedy gdy przed naszą ostatnią przed in vitro inseminacją w naszej miejscowości i okolicach zabrakło potrzebnych leków.Wystarczyło namierzyć aptekę w Wawie, która miała to co było nam potrzebne a potem wykonać jeden telefon do znajomych . Już po kilku dniach dostaliśmy w ręce termos z ampułkami.

1 komentarz:

  1. Witam pozdrawiam serdecznie , my czekamy na ivf i też ludzie są bardzo pozytywnie nastawieni. CHRZANIĆ POLITYKÓW

    OdpowiedzUsuń